Recenzja filmu

Rewolwerowiec (1976)
Don Siegel
John Wayne
James Stewart

Epitafium dla legendy

Można narzekać na zbyt wolną akcję filmu, na mało ciekawych wydarzeń, ale to nie o tym jest ten film. To wielkie pożegnanie chorującego na nowotwór Wayne'a z kinem. Chyba żaden aktor nie pożegnał
John Wayne. Pewnie dziś wielu młodych ludzi zadałoby pytanie: Kto to w ogóle jest John Wayne? Niegdyś jedna z największych gwiazd kina, dzisiaj zapomniane przez wielu nazwisko. A western, który ostatnio powraca do łask w nieco zmienionej konwencji (choćby "Django" czy "Nienawistna ósemka"), zawdzięcza mu bardzo wiele. To on i John Ford byli pionierami gatunku nazywanego westernem klasycznym. To oni sprawili, że opowieści o Dzikim Zachodzie zyskały głębię i nie były już tylko głupawymi strzelaninami. Słowem, to człowiek legenda. Nie tylko gwiazda, ale i aktor. I to dobry. Dzisiaj brakuje takich gwiazd jak John Wayne

Słynny rewolwerowiec, J. B. Books (John Wayne) cierpi na ostre bóle dolnych części kręgosłupa. Przyjeżdża do Carson City, gdzie mieszka jego przyjaciel, doktor Hostetler (James Stewart). Po przebadaniu pacjenta doktor stawia diagnozę: nowotwór. Booksowi zostało nie więcej niż 2 miesiące. Rozgoryczony rewolwerowiec wynajmuje pokój u pewnej wdowy, Bond Rogers (Lauren Bacall), i zamierza tam dożyć swoich dni. Boi się jednak bólu, o którym wspominał mu doktor. Przyjazd mężczyzny budzi w mieszkańcach mieszane uczucia. Kilka dni później Books doczekuje się nawet zamachu na swoje życie. Postanawia wtedy rozprawić się ze swoimi dawnymi wrogami...

"Rewolwerowiec" to przygnębiająca opowieść o przemijaniu i śmierci. Books kiedyś zabijał ludzi (świetna sekwencja z fragmentami wcześniejszych filmów Wayne'a) nie licząc się z niczym, a teraz sam ma umrzeć. Mężczyznę, który zawsze decydował o życiu i śmierci perspektywa rychłego końca, na który nie ma wpływu, napawa strachem. Gdy lekarz opowiada mu o bólu, jaki go czeka, J. B. po raz pierwszy w życiu naprawdę się boi. Nawet doktor sugeruje mu, aby sam "poszukał"  śmierci i nie umierał w męczarniach. Books słucha jego rady i postanawia zmierzyć się z dawnymi wrogami: nie chce łatwo oddać życia, woli jednak śmierć od kuli niż powolne umieranie...

Perłą tej kameralnej opowieści jest wspaniałe aktorstwo. Lauren Bacall jako pani Rogers wypada bardzo dojrzale. Początkowo niechętna i oschła, powoli zakochuje się w naszym bohaterze. To jej będzie najciężej otrząsnąć się po jego śmierci. Pamiętną postać kreuje też kolejna legenda kina, James Stewart, odgrywający doktora. Spokojny i opanowany, w ciągu wielu lat zawodowej pracy nie zatracił jednak współczucia dla pacjentów. Warto zwrócić też uwagę na Rona Howarda, ale największą gwiazdą jest on. John Wayne. Tworzy on tu jedną z najlepszych i najbardziej złożonych ról w swojej karierze. Aktor świetnie pokazał cały ból i cierpienie Booksa, rozpacz, z jaką przychodzi mu rozstać się ze światem i poczucie, że już nic w swoim życiu nie zrobi. Rola Booksa to najbardziej poruszająca kreacja w długiej i owocnej karierze aktora. 
Można narzekać na zbyt wolną akcję filmu, na mało ciekawych wydarzeń, ale to nie o tym jest ten film. To wielkie pożegnanie chorującego na nowotwór Wayne'a z kinem. Chyba żaden aktor nie pożegnał się z zawodem z taką klasą.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones