Każda bajka wytwórni Pixar jest niesamowita. Podobnie ma się z jej najnowszym filmem "WALL.E". Postapokaliptyczne obrazy, jakie zafundował nam reżyser Andrew Stanton, biją na głowę swoim klimatem
Każda bajka wytwórni Pixar jest niesamowita. Podobnie ma się z jej najnowszym filmem "WALL.E". Postapokaliptyczne obrazy, jakie zafundował nam reżyser Andrew Stanton, biją na głowę swoim klimatem takie filmy jak "Mad Max", "Wodny świat", "Jestem legendą" i przede wszystkim - obraz po wojnie z maszynami z serii o Terminatorze. Głównym bohaterem jest robot, do złudzenia przypominający Johnny'ego 5 z "Krótkiego spięcia". Sprząta on wyżej wspomniany świat z odpadków zostawionych po ludzkości, która opuściła Ziemię, by "wegetować" w kosmosie. Chyba nie przesadzę, jeśli stwierdzę, że naszego robocika można pokochać już od pierwszego ujęcia z jego udziałem. Przez pierwsze pół godziny filmu siedziałem jak na szpilkach. Miałem wrażenie, że oglądam najlepszy film animowany w całym dotychczasowym życiu. Niestety, cała frajda z seansu leci potem na łeb na szyję. Sceny w statku kosmicznym nie są fabularnie złe. Po prostu żenują swoją sterylnością. To, do czego przywykliśmy na początku filmu, po prostu prysło jak bańka mydlana. Bez wątpienia plusem i najbardziej oryginalnym posunięciem były wstawki z prawdziwymi aktorami! Szczególnie, gdy na ekranie widzimy Freda Willarda, niestety nagrania z prawdziwymi aktorami gryzą się z ich animowanymi odpowiednikami. Kolejnym elementem, do których przyzwyczaiła nas wytwórnia Pixar, i tym razem zawiodła, jest muzyka Thomasa Newmana. Co prawda w filmie muzyka nie drażni, jest spokojna, ale nie tak rewelacyjna jak w poprzednich produkcjach. Największy plus filmu to dźwięk. Ben Burtt jak zawsze zaserwował nam mistrzowskie elementy, które znakomicie komponują się z obrazem, a syntezowane dialogi między WALL-E'em i jego piękną towarzyszką aż proszą o wyróżnienie Nagrodą Akademii. Dużo więcej o tym filmie nie dam rady napisać. Mimo wymienionych błędów i tak jest bardzo dobry. Reżyser Andrew Stanton musi się jeszcze wiele nauczyć od kolegów po fachu – Brada Birda i przede wszystkim mistrza gatunku – Johna Lassetera, by tworzyć jeszcze lepsze filmy i móc podtrzymać poziom, do jakich przyzwyczaił nas Pixar w swoich poprzednich dziełach.