Recenzja Sezonu 2

Szpital New Amsterdam (2018)
Kate Dennis
Laura Belsey
Ryan Eggold
Janet Montgomery

Maximus Medicus 

Nie wierzę, że ktokolwiek wychowany na "Ostrym dyżurze", "Chirurgach", a nawet na "Na dobre i na złe" mógłby z czystym sumieniem krytykować "New Amsterdam" za melodramatyczne klisze,
Maximus Medicus 
Wszystkie drogi prowadzą do szpitala – nie tylko dziś, gdy żniwo zbiera pandemia, a wszelkie militarne metafory stały się zaskakująco celne w kontekście służby zdrowia. To w szpitalu Bóg stroi sobie żarty z naszych planów. To tam chorzy wszelkich stanów i zawodów odczuwają na własnej skórze niewydolność politycznego systemu. A jeśli w życiu pewne są tylko śmierć i podatki, cóż – wiecie przecież, gdzie jesteśmy rozliczani. Zbudowana na tych filarach tradycja seriali medycznych sięga, przynajmniej w anglosaskiej kulturze, lat powojennych, toteż nic dziwnego, że oblazła już mchem – dość powiedzieć, że każde pokolenie widzów miało swoją szpitalną tragikomedię, swój bezlitosny pamflet, swojego doktora Judyma, a nawet doktora House'a. "Szpital New Amsterdam", zaskakujący hit NBC, którego drugi sezon pozostaje jedną z najchętniej oglądanych produkcji w portfolio Netfliksa, przypomina ilustrowane dzieje tejże tradycji. I chyba nie trzeba tłumaczyć, dlaczego w obecnej sytuacji ogląda się go jak eskapistyczną fantazję o szlachetnych rycerzach oraz zamku z Nibylandii. 



Po dwóch pełnych sezonach oraz czterdziestu odcinkach serialu wszelkie streszczenia fabuły wydają się bezcelowe. Zwłaszcza że w zgodzie z żelazną serialową logiką, to zabawa dla miłośników dramatycznych zawieszeń, błyskawicznych zwrotów akcji oraz spiętrzonych, fabularnych komplikacji. Zatem w niesprawiedliwym skrócie: New Amsterdam to jeden z najstarszych, amerykańskich szpitali, w którym pracują piękni ludzie o szlachetnych duszach oraz problemach osobistych, którymi można by obdzielić ludność niewielkiego, europejskiego kraju. Zarówno w starciu z biurokratyczną machiną, jak i na zbiorach dorodnych owoców Obamacare dyryguje nimi doktor Maximus Goodwin – facet z uwięzionym w czasowej pętli zarostem, na kilku życiowych zakrętach i o etosie pracy wyrytym na mojżeszowych tablicach. W drugim sezonie, jak nakazuje równie żelazna logika kontynuacji, nad placówką zbierają się burzowe chmury. Max, po dramatycznych wydarzeniach z finału poprzedniej serii, próbuje odzyskać życiową równowagę, co – całkiem dosłownie – prowadzi go na styk świata rzeczywistego i metafizycznego. Inni bohaterowie orbitują wokół niego, zmagając się z własnymi traumami, zatracając się w pracy, walcząc o haust powietrza w aseptycznych, choć zaskakująco przytulnych pomieszczeniach. Spokojna głowa, ilekroć ktoś wpadnie w egzystencjalną matnię, zwarci i gotowi scenarzyści podrzucą mu lustro w postaci konkretnego pacjenta albo medycznej zagadki.    

   

Jasne, trochę ironizuję, lecz musicie mi wybaczyć – przeczytałem ostatnio artykuł, w którym naukowcy orzekli, że najcelniejszą reprezentacją amerykańskiej służby zdrowia oraz dynamiki międzyludzkich relacji w szpitalu są "Hoży Doktorzy" i jest to wiadomość, która potrafi zmienić życie. Z kolei "Szpital New Amsterdam", zwłaszcza po kilku dekadach obcowania z podobną formułą, ogląda się po prostu jak składankę największych hitów. Niewiele tu artystycznego ryzyka, to raczej zabawa startymi klockami i tworzenie z nich znanych konstrukcji – zarówno fabularnych, jak i stylistycznych. Lecz pomimo faktu, że z całej tej, przepraszam za wyrażenie, "mozaiki ludzkich losów" nie wyłania nic zaskakującego, serial ogląda się bez bólu zębów. Choć początek drugiego sezonu zwiastuje tonalną zmianę, dość ponura (jak na standardy medycznego tasiemca, ma się rozumieć) opowieść szybko staje się historią emocjonalnej rehabilitacji, a twórcy ruszają w stronę innych, znacznie ciekawszych tematów. A zasięg mają spory, bo dzięki użytecznej konwencji seriali "proceduralnych", mogą w obrębie jednego sezonu wziąć się za bary z politykami, zrobić przerwę na wykład o etyce, a na deser zaserwować słodko-gorzkie love story. Świetna jest zwłaszcza miniatura, w której doktor Helen Sharpe oraz umierający na raka matematyk zbliżają się do siebie w filozoficznym sporze o naturę śmierci. Albo odbijający niesprawiedliwą rzeczywistość za oknem wątek prowizorycznego hospicjum, które Max, w zgodzie z moralnym imperatywem, musi zorganizować wewnątrz placówki. Plus, nie będę kłamał, uwielbiam sequelową strategię z cyklu "noc jest najciemniejsza tuż przed świtem". To niby scenariuszowy samograj, ale jeśli dzięki niej postacie zyskują kolejne wymiary, a światło załamuje się na nich w inny sposób, to ostatecznie wygrywa kino. Czytaj: serial. 


Nie wierzę, że ktokolwiek wychowany na "Ostrym dyżurze", "Chirurgach", a nawet na "Na dobre i na złe" mógłby z czystym sumieniem krytykować "New Amsterdam" za melodramatyczne klisze, psychologiczne uproszczenia czy monstrualny metraż. Trudno nie docenić też szlachetnego optymizmu, napędzającego tę produkcję. To dzięki niemu dość przygnębiająca na papierze opowieść o erozji ciał i umysłów staje się wielką pochwałą idealizmu. I choć dyrektor medyczny Maximus Goodwin (sorry, ale krótkie "Max" ograbia jego pracę u podstaw z boskiego pierwiastku) może być nieco spiżową postacią, to właśnie w niego, a nie w hożych doktorów, chciałbym wierzyć. 
1 10
Moja ocena sezonu 2:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones