Tego się po Fellinim nie spodziewałem. Nie to, żebym był jakimś znawcą jego twórczości, wcześniej widziałem raptem dwa jego filmy. Jednak ten jest pierwszą prawdziwą komedią i to bardzo udaną.
Para nowożeńców przyjeżdża do Rzymu. Gdy meldują się hotelu dowiadujemy się o nich więcej. On ma plany, wiele planów. Rodzina, papież, zwiedzanie. Ona - jest cicha i nie wygląda na zbyt ogarniętą. Łączy ich jedno - obydwoje potrafili wzbudzić moją sympatię już na samym początku filmu. Szybko dowiadujemy się, że żona skrywa przed mężem pewien sekrecik. I w tym momencie dowiadujemy się skaąd tytuł filmu...
Nie widzę potrzeby zdradzania więcej w kwestii fabuły, zresztą to nie fabuła jest tu mocną stroną filmu. Fellini uznanym reżyserem jest i temu, nie zależnie od osobistych opinii, zaprzeczyć nie można. Jednak po pierwszych 10 minutach filmu, przekonany byłem, iż obejrzę typową durną włoską komedyjkę za tamtych lat, przepełnioną typowymi dla europejskiego kina z tamtych lat wadami i zaletami. Nie spodziewałem się reżyserskich popisów Federica, autorskiego filmu z tak zwanym charakterem. A tu proszę, taka niespodzianka!
To co uderzyło mnie pierwsze, to ... suspens. Tak. "Biały szejk" to jedyna komedia (ZWYKŁA komedia, nie czarna komedia, nie horror komedia i nie komedia sensacyjna), w której odnalazłem dziwacznie wpleciony suspens. Przejawia się on zarówno w dziwnie niepokojących scenach, jak np. gdy naszą bohaterkę "pakują" do ciężarówki i nie wiadomo dokąd zostanie wywieziona, jak i w muzyce.
Po kilku takich scenach, zaczęły mi się nasuwać na myśl tzw fake trailery, nie takie jak do "Grindhouse'u", tylko np. "American Pie" horror trailer - czyli takie wykorzystanie scen z filmu, i dodanie muzyki grozy, by otrzymać trailer, który przestawiał by np. wspomniany "American Pie" jako horror. W przypadku "Białego szejka" nie trzeba by nawet zmieniać muzyki. W filmie bowiem mamy nie tylko sceny mogące dzisiejszemu widzowi przywodzić na myśl filmy grozy. Mamy też muzykę rodem z rasowych thrillerów i horrorów (np w cenie na łódce).
Z początku wydaje się to niebywałym dziwactwem, zakrawającym na żart reżysera, lub jakiś fatalny błąd podczas produkcji. Ale jakby się zastanowić... Woda wylewa się z wanny, zalewa pokój. Mąż wchodzi do łazienki ... żona zniknęła. Znajduje tajemnicza notatkę o jakimś białym szejku. Czy to brzmi jak komedia? W sumie dla męża to dramat. A filmowo rzecz ujmując początek tajemniczego thrillera.
Z tą różnicą, że my wiemy, gdzie jest żona. Nie wiemy jednak co ją czeka. I tak śledzimy jej przygody przepełnione na zmianę humorem i tym swoistym suspensem. Co jakiś czas reżyser pokazuje nam co słychać u biednego męża, który nie tylko martwi się losem jego żony i kwestią jej wierności, ale również, a może nawet bardziej, swoim honorem, swoim wizerunkiem w oczach rodziny, która chciałaby poznać jego narzeczoną.
Dodatkowo Fellini pokazał jednak pewne smaczki reżyserskie np. w rewelacyjnej scenie kręcenia serialu o białym szejku na plaży.
Można więc nacieszyć się reżyserią Felliniego, jego dziwaczną grą suspensem pomieszanym z humorem, oraz przekomiczną grą Leopoldo Trieste i uroczą buzią Brunelli Bovo. A czy to wszystko? Nie. Otóż jest jeszcze pewien aspekt tego obrazu, który również wydał mi się wyjątkowy.
Zaskakująca doza autoironii i dosyć zjadliwego parodiowania melodramatu, wyśmiewania scen tragicznych, smutnych, wzruszających. Dla przykładu scena próby samobójczej Wandy. Gdy już byłem zbity z tropu przerysowanym dramatyzmem tej sceny, nie pasującej zarówno do durnej komedii, jak i do świetnego reżysera, zostałem zaskoczony durnym, acz śmiesznym wykpieniem sytuacji. Niewyszukany gag, dziś w sumie oklepany, którego można by spodziewać się nawet po filmach pokroju "Scary movie". Jednak nie zapominajmy, że film powstał w 1952 roku. Może nie jestem jeszcze wystarczająco obeznany z kinem z tamtych lat, zwłaszcza z Włoch, jednak scena ta wydała mi się niezwykle zaskakująca i, starając się postawić w położeniu widza w roku '52, nowatorska.
Owa scena nie jest tu wyjątkiem. Motywy prześmiewcze pojawiają się w tym filmie wielokrotnie, czego w takiej formie nie spotkałem jeszcze w tak starych filmach.
Odnośnie spraw technicznych, że w filmie muzyka i zdjęcia i montaż trzymają poziom, kilka kadrów nawet zapadło mi w pamięć. Humor bawił, choć z wyjątkiem paru scen nie nie zostało mi w głowie.
Podsumowując film godny uwagi, nie tylko dla fanów Felliniego, ale również włoskich komedii i w ogóle starego kina.
Ps: moje uwagi na temat nowatorskości parodiowania melodramatu i zabawy suspensem mogą być nie trafione. Ja osobiście nie widziałem jednak drugiego takiego filmu z tamtych lat. Tak więc, jeśli takowe były wcześniej, śmiało podajcie tytuły.
PPS: Zapomniałem wspomnieć, iż w filmie w epizodycznej roli można podziwiać Giuliettę Masinę, znaną dobrze z późniejszych dzieł reżysera, w tym z tytułowej roli w niezwykłym dziwadle "Giulietta i duchy".